Na salezjańskich wyjazdach brody stały się zaraźliwe. Ludzie z brodom wcale nie idom do dom – odwrotnie niż mawiają na Śląsku. Tym razem salezjanie postanowili sprawdzić empirycznie, jak się jeździ po trasie nr 3 na Soszowie. Trasa ma 1900 m długości (razem z dolnym nieporęcznym dojazdem – czynnym od początku sezonu) oraz raptem 270 m różnicy poziomów. Do jej funkcjonowania konieczne są aż dwa wjazdy: krzesłem i starego typu orczykiem. Dla nas pierwszy raz tej zimy orczyk wreszcie działał. Mogliśmy wreszcie zrobić zdjęcia nie tylko na górnej stacji kolei krzesełkowej. Mogliśmy wykorzystać trasę nr 3, trasę przez Lepiarzówkę oraz trasę czerwono-zieloną do nauki jazdy uczestnika wycieczki wymagającego kursu niemal od podstaw. Trasa nr 3 świetnie sprawdzała się do tej roli w górnej części (ok. 1 km), ale nie za bardzo w dolnej. Ludzie uczący się jeżdżą wolno na tej wąskiej dojazdówce, a otwarcie pięknej, szerokiej i carvingowej górnej części trasy nr 3 spowodowało, że nagle, gdy szerokie się kończy, w tłum dzieci i innych słabo jeżdżących narciarzy wjeżdżają nagle stukilogramowe pociski – takie niezwalniające w ogóle na widok tegoż tłumu, bo przecież takie są prawa ferii warszawskich! Widzieliśmy jeden wypadek z interwencją toboganu, a ile przeoczyliśmy, tego nie wiemy. Z tej przyczyny nauka przeniosła się na inne trasy. Niemniej, jak już bilety poranne się skończyły, skończył się też wspomniany dziwny problem z pociskami. Skomentuję to tak: — Ludzie, ja też potrafię jeździć dobrze, ja też lubię jeździć szybko, ale jak na wąskiej trasie widzę tłum ludzi, w tym dzieci lub innych uczących się, zawsze zwalniam. Przypominam, że to narciarz jadący z góry jest odpowiedzialny za uniknięcie kolizji. Aby jeździć bezpiecznie, najlepiej mijać ludzi jak najdalej od nich, a nie przejeżdżając im po nartach i ocierając się o ich nosy! Jeszcze suplement. Tym razem nie było mowy o spadaniu (i tak w środę wyimaginowanym) autokaru w przepaść. Zajechaliśmy na parking nr -1, podobnie jak ostatnim razem, gdy też udało nam się wjechać na Soszów. To, że warunki narciarskie są znakomite (a są, gdyż czynne są wszystkie trasy, a gdyby jeszcze działały i istniały Rówienki, to… też by działały, nawet bez naśnieżania), nie oznaczało tym razem żadnych problemów z dojazdem i wjazdem. Drogi były czarne, a my mogliśmy się spokojnie rozpakować. Za to o nerwy nasze nie zadbał jakiś człowiek niespełna rozumu, który chciał się w drodze powrotnej osobówką wpakować bez patrzenia pod nasz autobus. Że nasz kierowca zachował spokój… No to pa! Do następnej relacji.
Zadanie współfinansowane przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.